Archive for Wrzesień 2008

Czytelnia na ławce przygodnej

30 września 2008

W Londynie uwielbiam zerknąć w metrze w cudze, pozostawione gazety. Zwłaszcza, gdy są w językach, których oficjalnie ani faktycznie nie liznęłam – na przykład w hiszpańskim czy portugalskim. I zgadywać – na podstawie posiadanych wiadomości językowych i kulturowych – treść artykułu tak dokładnie, jak to tylko możliwe (w ciągu kilku minut).

Ale wczoraj sytuacja była inna. W drodze do Fulham Library przycupnęłam na ławce czekając na kogoś. A obok polska gazeta. Leży sobie. Po prostu. Gotowa do czytania.

Świat jest pełen czytelni i znaków do rozczytywania…

Choreografie codzienności?…

24 września 2008

Podczas przeglądania i wyrzucania londyńskich papierów zauważyłam, że wciąż się tu plącze pierwszy i niedoskonały szkic pierwszej części spisu obowiązków au pairs.
O jego sporządzenie poprosiła mnie trzy lata temu nasza chef: że niby w parę tygodni zaobserwowałam więcej, niż ona za 16 lat… a mój angielski jest lepszy(?), niż jej – dumnej córy wschodniego Londynu…
Dodatkowym wymogiem było raczej-podstawowe słownictwo – odbiorcami miały być osoby przyjeżdżające do Londynu by się języka dopiero nauczyć.

Pierwszy, odręczny szkic, przedyskutowano z P, rozszerzono o choreografię i timing, napisano na komputerze (częściowo w godzinach pracy, częściowo za dodatkową opłatą):

Teraz widuję tu i ówdzie skrawki tych instrukcji i filozofii. I uśmiecham się do życia, jakie ‚prowadzą’ w oderwaniu od autorki.

Choć podczas obecnego pobytu nie świadczę żadnych usług na rzecz akademika (więc nowych obserwacji brak), przed paroma kwadransami powiedziano mi (z wyraźną intencją sprawienia przyjemności), że jednym z ważniejszych przejawów twórczego a nawet estetycznego (czy może estetyzującego?) podejścia do życia jest „podobna do mojej choreografia codzienności… radość, zwinność, celowość ruchów w czynnościach dużych i małych, oszczędność i precyzja działań”… Które tak czy owak wykonać musimy, poświęcając im w każdym tygodniu wiele minut i godzin.

Komu to zawdzięczam (jeśli jest tu jakiś okruszek prawdy)? Oj, to dopiero długa historia!… Z wzorami i antywzorami. Bo czasem wypracowujemy coś jako sprzeciw… nawet bunt wobec nieudaczników, złoszczących się na cały świat (w tym – na nas), że czasem trzeba się wysilić w zakresach dużych i małych.

Moje – nie moje

17 września 2008

Przeglądając ostatnio moje ręko-dziełka pod kątem zdokumentowania i odnotowania w tym blogu poświęconych im okruchów godzin – natknęłam się na ten kołnierzyk-kryzę

I ucieszyłam, bo kwadrans wcześniej zdarzyło mi się westchnąć, że wiele mojej ażurowej i szydełkowej roboty przepadło bezpowrotnie…

…ale po chwili: toż to nie moje a prezent od Ż!

Przyjaciółka ze studiów, wspólnego pokoju w akademiku, wypraw górskich i zagranicznych – zaraziła mnie szyciem i tkaninami. Ja ją – drutowaniem, dzianinami, Wykrojami i wzorami ‚Kobiety i życia’ (które prenumerowałam). Gdy do naszego saloniku w Żaczku schodzili się wieczorem znajomi a my wyciągałyśmy druty – dla wtajemniczonych był to znak-pozwolenie na dłuższą pogawędkę.

Ten kołnierzyk Ż zrobiła mi podczas ‚wakacji’ w moim Domu rodzinnym. Bardzo cudzysłowowych wakacji – bo połączonych z truskawkobraniem. Dla mnie – punktowanym dojazdami na próby do Krakowa przed wyjazdem artystycznym… po raz pierwszy w długich czarnych strojach, do których należało dobrać akcesoria: srebrne, perłowe, koronkowe.

Zdumiewające, że ten drobiazg ma już 20 lat!

Idzie zima…

13 września 2008

Temperatury zjechały… po prostu Arktyka dzika.
Trzeba to jakoś uczcić. Inaczej, niż tylko pochowaniem kostiumów kąpielowych a wyjęciem szalików i botków sięgających powyżej kolan.

Idąc za tą logiką wyjątkowości niemal-przymrozku w środku września (nic, że trzynastego), w kilka dni po sielskich upałach – B zrobiła eintopf, jaki nie zdarzył się jej (chyba) w tym tysiącleciu (wcześniej zdarzał): fasolkę po bretońsku z niejakiemi licencyjami.

I tak: białko roślinne było raczej groszkiem (albo maleńką fasolką).
Białko zwierzęce było nadzwyczaj chudej, wysuszonej i wysokiej jakości.
Dodano imbir, czosnek (podsmażony) i duzo papryki ostrej. Naturalnie – kminek, rozmaryn, majeranek, liść laurowy… by się dobrze trawiło to ciężkie jadło.
Reszta – jak w przepisie klasycznym.

Obróbka termiczna raczej krótka. Bo rzecz ulegnie poporcjowaniu. I samopasteryzowaniu w słoikach (4x4porcje).

Dwa z tych czterech słoi już podarowano (testy organoleptyczne domagały się… większej liczby testów).
Teraz czas na pierwszą zimową wersję lecza. Potem bigos. Po czym można zacząć się odchudzać z myślą o wiośnie.

Dekoracyjny minimalizm

8 września 2008

Nieco jesieni wpuścimy do domku naszego. Czasem nam się to wydaje nadto infantylne, nadto brytyjskie, z ich przestylizowanym bukieciarstwem. Więc będzie tylko akcent. Ascetyczny.

Tyle zostało z bogatych zbiorów, po sprezentowaniu większości starszej pani z sąsiedztwa, która już sama pochodzić po łąkach nie może, ale układać wymyślne kompozycje, barwić je, itd. bardzo lubi. Nie to, co B – pięć minut i ma być gotowe…

plus nieco stepów i sawann skotnickich

Znaki pionowe, znaki poziome

4 września 2008

Innymi słowy – wrześniowe upały i zażywanie ostatnich kąpieli z prawdziwego zdarzenia. Słonecznych i innych…

Style relaksu

1 września 2008

…są jak wiadomo różne.
Jeden z moich ulubionych to drobne robótki domowe. Ale takie bardziej wyrafinowane. Na przykład – wszyć zamek do czarnych reprezentacyjnych spodni… bez fastrygowania. I żeby wyszło jak spod igły (niekoniecznie dzisiejszej taniej chińskiej igły).

W sobotę zadanie było jednak o kilka poziomów łatwiejsze: dwa prześcieradła z gumką. Żółciutka niczym letnie słoneczko flanelka. I biel klasycznie bawełniana.
Zajęcie akurat na wczesny sobotni wieczór, po doprowadzeniu mieszkania do błysku super-lux (okna, woskowanie podłóg, itp.). Nie wiedziałam jeszcze, że po tym wszystkim przyjdzie mi przebalować całą noc…

Wyjeżdża więc maszyna, jedna z trzech najważniejszych inwestycji czasów studenckich…

OK, zróbmy jej jeszcze jedno zdjęcie. Jak nowa a ma bądź co bądź już 20 lat!

I oto prześcieradełko jak z żurnala.

A w sypialni – nie żadne żurnale tylko mapa Tatr… wciąż kusi…
Ech, trzeba sobie chyba kupić Tatry Zachodnie w tej samej laminowanej wersji super-lux. Będzie jak znalazł na październikowe marzenia. (A przy okazji – nowy zapas flaneli na prześcieradła kupimy w sklepie z resztkami nieopodal ‚Podróżnika’… są amatorzy na takie prezenty… 😀 )