Archive for Grudzień 2012

Formy pojemne

8 grudnia 2012

pierkwadrat

Ile czasu zajmie państwu stwierdzenie, co ma większe pole powierzchni: dwie okrągłe foremki o fi 110mm i 105mm, czy prostokątna 210x380mm?

Humanista, który – do ambitnego mat-fizu uczęszczając przed ćwierćwieczem – miał był naonczas wszystkie wzory i kolory w najmniejszym paluszku — tu popatrzył i doznał optycznego dysonansu poznawczego (że to nie takie oczywiste).
Potem zaniepokoił się jeszcze mocniej: pi-er-kwadrat czy dwa-pi-er?
Następnie miał pokusę podnoszenia do kwadratu po wzięciu w nawias.
Po czem przymiar ujął w dłonie i pamięciowo[1] policzył co trzeba z dokładnością do trzeciego miejsca po przecinku[2]. Ach słodkie satysfakcje płynące z zaczerpnięcia z krynicy mądrości (własnej), ach kęsie słodko-ożywczy jabłuszka z drzewa niezakazanego!

Jaka była geneza powstania pytania?
Ano taka, że późne lato i jesień 2012 widziały pod dachem ścisłej humanistki niesłychanie wzmożenie produkcyjne orzeźwiającej jabłkowej słodyczy.
Jakkolwiek często by to nie miało miejsca – zawsze znaleźli się chętni do natychmiastowego spałaszowania obu krążków… albo zaakceptowania ich jako wynosu (z nowopolska tejkełeja).
Ścisła humanistka nie ma z tym problemów: po pierwsze szybkie zagniatanie kruchego ciasta (a nawet ubijanie bezowej piany bez użycia miksera) opanowała do perfekcji, po drugie kaloryczność i ogólną szkodliwość wyniku podzieliła była ongiś przez dwa.
Krakuska potrafi.

Oryginalny przepis (pomyślany na blaszkę prostokątną 210x380mm) zapisano ponad ćwierć wieku temu tak:

Składniki:
40 dag mąki [ca 2 szklanki]
1 kostka margaryny bądź masła [250g w tamtych zestandaryzowanych czasach]
1 szklanka cukru [ca 250g]
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki śmietany
4 jajka
Praca:
Ciasto zagnieść, [rozwałkować], wyłożyć na blachę, podgiąć brzegi, nałożyć ponad 1 kg owoców (truskawki + rabarbar + trochę agrestu). Piec 1/2 godziny do 40 minut. Ubić pianę z czterech białek ze szklanką cukru, położyć na upieczone ciasto, wstawić do piekarnika na ok. 10 minut.

Uzupełnienia (w nawiasach kwadratowych) są dla ewentualnych wirtualnych poszukiwaczy idealnej szarlotki dwudziestopierwszowiecznej – tamto licealne dziecię nie potrzebowało informacji o szybkim zagniataniu ciasta (najpierw nożem), wałkowaniu go. Ani o opcjonalnym dodawaniu do kruchego ‚spodu’ łyżki cukru pudru czy łyżeczki waniliny. Nawet – o nagrzewaniu piekarnika, i jak mocno.

„A gdzież tu szarlotka?!” – zapyta poszukiwacz. Ano, wersję jagodową zapisano w Czerwonym Zeszycie[3] na cześć placka z 30 czerwca 1984. Piekła Ciocia; z nią, wybitną matematyczką licealną, uczennica mat-fizu delektowała się rezultatem – około jedenastej wieczór, spoglądając z wyżyn 10. piętra na stojący pod kościołem XX Pijarów, zapakowany (również żywnością) autokar… za chwilę uczennica wyjdzie na północną mszę św., rozpoczynającą siedemnastodniową, „bajkową pielgrzymkę” – Wiedeń, Alpy, Wenecja, Padwa, San Marino, Siena, Piza, Florencja, Perugia, Loreto, Asyż, Rzym, Monte Cassino, Neapol, Capri, …, pierwsza audiencja prywatna u JPII…

Jagodowy czy jabłkowy – równie dobry. Przez dwa podzielono go kiedyś na intencję mniejszej foremki prostokątnej. Potem dwie okrągłe blaszki okazały się poręczniejsze i efektowniejsze (do piekarnika mieszczą się naraz znakomicie). Jeśli komuś kruchego za mało – doda troszkę więcej mąki i śmietany (jogurtu, oleju, mleka, nawet wody). Na ‚bazę’ niestrudzona eksperymentatorka sypie kokos, płatki migdałowe, orzechy włoskie (ostatnio bardzo dużo), rodzynki, suszoną żurawinę… na to jabłka starte. (Gdy nie ma słoikowych, rozparowanych; w tym sezonie, dzięki wielkiemu urodzajowi, przygotowała kilkadzieści litrów – zostało dziewięć – starczy na 9 dwukrążków maks…)
Na jabłka cynamon oczywiście – i do piekarnika. Potem bezowe zwieńczenie.

Rekord powtórek powyższej procedury padł 3-4 grudnia: w mniej niż 24h wykonano trzy dwukrążki (naturalnie, oprócz licznych innych zadań i przyjemności dnia!) – w poniedziałek po południu dla chóru, we wtorek wcześnie rano do pracy, po powrocie z pracy dla nachodzących przygodnych łelłyszerów ;/, na wynos oraz dla gości środowo-śniadaniowych.
Dziś (sb) jest okazja wypełnić wszystkie trzy ‚fotkowe’ foremki: państwo z domu opieki zaczęli się ponoć domagać, by „Angielka” która ich ostatnio zaniedbuje[4], zjawiła się przedświąteczną porą. To się i zjawi – z załącznikami. (Wypełnione równo takim samym kolorem dadzą przy okazji dobitne świadectwo (wzrokowi), że coś jest w geometrii euklidesowej ;p).

„Czemu ta trywialna notka o banalnym, popularnym przepisie, jego przepołowieniu i nudnym wypełnianiu nim kolejnych foremek jest aż tak ciągnąca?” – westchnie z egzasperacją przechodzącą we frustrację czytelnik.

Otóż temu, że żaden wpis nie miał w tym miejscu większej racji bytu, niż niniejszy. A żeby wypełnił prawa formy – musiał być… hmmm… pojemny. Tą racją wypełnieni po brzegi, ubiliśmy pianę na maksa, teraz wstawiamy do piekarnika…
Się piecze a my się dalej urefleksyjniamy:
Nadmiar czasami wpierw onieśmiela, drażni, irytuje, by potem niepostrzeżenie zaatakować kubki smakowe… kusić… się prosić o dokładkę. Zwłaszcza, gdy ten nadmiar dietetyczny jest… A że słodycz w nadmiarze to rzecz obojętna będzie śpiewał Stach Soyka dopiero za dwa miesiące.
Ku temu się gotując nieśpiesznie (suchą zaprawą narciarską, chodzeniem po mrozie i seriami leżenia przewrotnego[5]), dumamy, iż dobrze, że zostało już tylko 9 słoi – przecież nie będziemy faszerować słodkościami (nawet podzielonymi przez dwa) gości swoich (i nie daj PB siebie, gdyby kiedy odmówili konsumpcji ;D), gdy walentynki, Wielkanoc, wiosna i wieloaspektowa wellness pojawią się na horyzoncie ;p
Tymczasem mrozik godny, placek pachnie, ruszamy do testowania. Retorycznego – boć savoir-vivre’owa merytoryczność każe zanieść słodycz staruszkom w idealnej formie – nietkniętej. I w foremkach pojemnych, aby dla wszystkich starczyło. Tysiąc słów, koniec, kropka.

______________________
[1] w owym mat-fizie, co wciąż dumni z niego niepomiernie, Wychowawczyni i psorka od matmy (o mentalności autentycznego belfra akademickiego – wiedzieli wówczas, potwierdzili ci, co wybrali kierunki ścisłe i mieli szczęście spotkać autentycznych, pro-rozwojowych prowadzących)… owa Psorka kładła też nacisk na sprawność „elementarnego” pamięciowego rachowania; do tego potrzebne było np. trzymanie w pamięci onej drugich i trzecich potęg (1-25) — bo umysł, jeśli ma pracować poprawnie i szybko – musi mieć na czym trenować
[2] w tej samej Budzie na zajęciach PO im strzelać nie kazano (z ka-be-ka-es – stan wojenny akurat był wybuchł i OKON, WRON albo PRON zarekwirował bronie) – bandażowali więc w kółko kolana i czepce Hipokratesa, rysowali i kolorowali strefy (po)rażeń i skażeń jądrowych… obliczając je jako trzeci pierwiastek z czegoś-tam i z dokładnością do trzech miejsc po przecinku… – tu kalkulatorami ;]
[3] obok figuruje wersja obfitsza: pół kilo mąki, 1 i 1/4 kostki tłuszczu, 6 jajek, szklanka cukru
[4] „Angielka” – gdy do nich zachodziła regularnie, ulubionym zajęciem niektórych pensjonariuszy było popisywanie się konwersacjami w lengłydżu; „zaniedbuje” – wychowała wolontariackich następców (chętnych i zdatnych), a wszystkiego się nie da: dwie inne charities plus chór to aż nadto, woła przecież całkiem bogate i urozmaicone życie zawodowe, prywatno-hobbistyczne, etc.
[5] nazwa i wymagający aspekt tego ćwiczenia są formą (samokarcącą) wręcz idealną dla B, gdyby ją dopadło łakomstwo