SPISEK – Okiem Samozwańczego Autorytetu

W powietrzu wisiała nerwowa atmosfera. Była tak gęsta, że dałoby się w niej zawiesić nie tylko siekierę, ale parę kowadeł. Pot kroplił się na czołach. Gospodarz nerwowo zerkał na zegarek i stukał palcami w blat imponującego, mahoniowego biurka. Nawet kot wyczuwał wirujące w powietrzu opary kortyzolu i co chwila – zupełnie nieprowokowany – jeżył się i prychał.

– Gdzie Broszka i Pacynka? – rzucił zniecierpliwiony Prezes sekretarce, która właśnie wniosła na tacy filiżanki z parującą kawą i herbatą. Sekretarka zdębiała. Nieoficjalnie każdy w tym gmachu mówił tak o dwóch nieobecnych osobach, ale pierwszy raz Prezes użył tych przydomków w jej obecności.
– Eeeee, Broszka, to znaczy pani premier… – jąkała się sekretarka…
– Andrzej przepraszał, że się spóźni, jakieś problemy z długopisem. Rzuciliśmy mu strasznie dużo do podpisywania. A Beata już powinna tu być – Skarbnik wybawił biedną kobietę z niezręcznej sytuacji.
W tym momencie za plecami sekretarki ukazała się pani premier.

– Przepraszam Was najmocniej, ta cholerna winda towarowa się zacięła. Utknęłam między piętrami. Panie prezesie, czy ja nie mogłabym normalnie wchodzić tu od frontu? Dziennikarze i tak już wyniuchali, że do pana tu jeżdżę. A ja naprawdę nie lubię tej windy, skrzypi tak, jakby się miała zaraz urwać.
Prezes wstał zza biurka i z roztargnieniem cmoknął panią premier w dłoń. Nigdy nie zaniedbywał tego szarmanckiego zwyczaju, nawet gdy był w tak złym humorze, jak dziś. Usiadł i wbił wzrok w partyjną koleżankę, która umościła się w jednym z foteli i odebrała od sekretarki filiżankę. Sekretarka zniknęła za wyściełanymi pluszem drzwiami gabinetu.
– No niech będzie. Fajnie pokrzyczałaś wczoraj na Petru podczas konferencji. Wbiłaś mu szpilę jak należy. Naprawdę jestem z Ciebie zadowolony. Od jutra wchodzisz od frontu. Dziennikarzom możesz powiedzieć, że musisz czasem odpocząć od koloru ścian w swoim gabinecie i że to Twoja suwerenna decyzja, by zwoływać narady u mnie.
Pani premier odetchnęła z ulgą. Biorąc pod uwagę, w jakim nastroju był ostatnio Prezes, nie liczyła na taką łaskwość.

– Dobra, zaczynamy bez pac… Pana prezydenta – Prezes rzucił okiem na panią premier, ale ta udawała, że nie słyszała, głośno bębniąc łyżeczką o ścianki filiżanki. Trochę herbaty wylało się na spodeczek. – Sprawa jest następująca. Chodzi o skoczków narciarskich. Jeśli chodzi o sprawy propagandowe to na polu piłki nożnej, czy siatkówki idzie nam nieźle, są sukcesy co od razu się przekłada na poziom zadowolenia społecznego ale skoczkowie strasznie nam nawalają w tym roku. Kura twierdzi, że ich słabe wyniki są odpowiedzialne za spadek jakiegoś półtora do dwóch procent poparcia. W dodatku ludzie nie oglądają skoków w TVP przez co nasza siła rażenia w mediach publicznych spada. Wydział propagandy już dwa razy musiał przerabiać target serwisów informacyjnych z typowych Januszów na coraz większych zapaleńców. A oni są mniej zangażowani politycznie. No i ludzie zamiast siedzieć w weekend przed telewizorem szlajają się po demonstracjach i wiecach. Kura mówi…
– Kura to niech się przejmuje innymi problemami. Kiedy wreszcie Lis poleci? – syknął skarbnik. Ze zgromadzomych w pokoju był postacią i najmniej publiczną i lubiącą trzymać się w cieniu, ale kilka publikacji w Nesweeku sprawiło, że nie cierpiał znanego dziennikarza chyba najbardziej z całego zebranego tu dziś kolektywu.
– Po pierwsze, jak jeszcze raz mi przerwiesz, to wyciągnę Twoją teczkę. Po drugie – dziś mówimy tylko na jeden temat – ton prezesa nie zmienił się nawet o pół tonu, ale Skarbnik zbladł i zgarbił się nad swoją filiżanką.

Zanim Prezes podjął stracony wątek, zadzwonił telefon.
– Tak? No to dawaj mi go tutaj – sapnął Prezes. Drzwi się otwarły, wszedł prezydent.
– Dzień dobry Panie Prezesie, witam wszystkich. Przepraszam za spóźnienie. Długopis mi się wypisał, drugi złamał, trzeci gdzieś zgubiłem. A rzucacie mi ostatnio tyle dokumentów, że mój rehabilitant od ręki tylko cmoka i przepisuje coraz mocniejsze maści na nadgarstek. Może byście trochę zwolnili? Po mieście chodzi ostatnio żart, że wróciłem do domu i z rozpędu podpisałem katalog IKEI na wszystkich stronach. Nawet zabawne, nie? – Prezydent miał dystans i czasem nawet potrafił śmiać się z samego siebie, czego nie dało się powiedzieć o wszystkich zgromadzonych w gabinecie.
– To nie jest żaden żart. Jak będę miał taki kaprys to i katalog z IKEI mi podpiszesz. Możesz potem dać go na licytację Owsiakowi w przyszłym roku – warknął Prezes. Był rozdrażniony. Wciąż nie mógł wybaczyć Prezydentowi samowolnej decyzji o przekazaniu na WOŚP nart, co spowodowało wyraźny dysonas w oficjalnej linii partii. Prezydent umilkł spłoszony. Spojrzał tylko ze smutkiem na swoje nadgarstki. Jeden miał spuchnięty od podpisywania ustaw, drugi wciąż go bolał po wstrzyknięciu specjalnego chipa, dzięki któremu Prezes zawsze wiedział, gdzie znajduje się Pacynka. „Jestem jak James Bond” pomyślał sobie na pocieszenie Prezydent, przypominając sobie sceny z kultowego już „Casino Royal” i „Spectre”, który to film oglądał całkiem niedawno.

– Wracamy do tematu. Adam, referuj.
Sekretarz Stanu wyjął z teczki plik dokumentów.
– Nasi sztabowcy są pewni. Mamy do czynienia z dywersją i celowym działaniem na szkodę – rozdał wszystkim obecnym po komplecie raportu. – Polecę skrótem, oto najważniejsze fakty: Po pierwsze, wiadomo, z jakich list startował Tajner. On wciąż gra na powrót starego układu. Po drugie: wszyscy wiemy, że potencjał skoczków jest dużo wyższy niż wyniki. Po trzecie – popatrzcie historycznie. Skoczkowie nigdy nie odnosili sukcesów za naszych rządów. Małyszomania zaczęła się jeszcze za Buzka i trwała za czasów Millera. Potem, jak my rządziliśmy, Małysz miał akurat „zniżkę formy”. Jak władzę wzięły Platfusy – wrócił na szczyt a potem doszedł Stoch i reszta. Medale w Soczi, Mistrzostwa, Kryształowa Kula. Tusk grzał się w jego blasku aż mu się oczy śmiały. Propaganda sukcesu się sama kręciła. A teraz co? Znowu kicha. Przypadek? Oczywiście że nie. Celowe działanie.
– Mówisz, jak Antek – parsknął śmiechem Prezydent. Prezes spiorunował go wzrokiem. Co prawda szef MONu nie brał nigdy udziału w naradach ścisłego kierownictwa i nie raz w tym gronie kpiono sobie z niego i jego spiskowych teorii – choć w jego przydatność w mobilizowaniu betonowego elektoratu nikt nie wątpił – ale Prezes dziś po prostu w każdy możliwy sposób dawał Pacynce do zrozumienia, że jest z niego niezadowolony.
– Nie urządzaj mi tu podśmiechujek, bo wydam Maćkowi dyspozycję, by konsultował ze mną Twój każdy ruch. I nawet do toalety będziesz chodził po uprzednim telefonie do mnie. A ja czasem mogę nie odbierać… – wycedził mrużąc oczy. Prezydent wyprostował się w fotelu jak struna. Gdy Prezes mrużył oczy, każdy w tym pokoju prężył się jak struna.

Atmosferę rozładował Doradca.
– Jeśli mogę się wtrącić, w raporcie jest błąd, który podważa konkluzję. Małysz zdobył jakiś medal jeszcze za naszych rządów. I chyba Puchar za cały sezon też. W tej, no, Polanicy.
– Tak, ale to była jego kompletna samowolka. Po prostu bardzo mu tym zależało. Kwestie czysto sportowe zaważyły. Plany były inne. Wszystko było ustawione tak, by sukcesy przyszły dopiero po wyborach. Tajner od samego początku tak wszystko ustawiał, najpierw jako trener, a potem jako prezes PZNu– wyjaśnił Sekretarz.
Gospodarz postukał palcem w leżące na biurku papiery. – Ja wierzę w ten raport. Dywersja. Spisek. To oczywista oczywistość. Słucham Państwa, co robimy w tym temacie?
– Przekupić skoczków – rzucił Skarbnik
– To na nic, sondowaliśmy już ten temat, są nieprzekupni – padła odpowiedź.
– No, z tym całym – jak mu tam – Hulą – chyba wam się udało? Skacze dobrze, jak nigdy?
– Nasi wywiadowcy są stuprocentowo pewni, że to przypadek. On zawsze był pechowy. Jak wszyscy inni – stara się psuć skok za skokiem, ale wychodzi mu na odwrót. Zawsze tak miał. Jak chciał skakać dobrze, to psuł i medale zawalał – aż się Tusk wściekał. Teraz chce nam robić na złość, ale skacze dobrze. Mamy zdjęcia. Na wybiegu się uśmiecha i macha do kamery, ale potem w szatni rzuca nartami ze złości. W Lillehammer, jak był dziesiąty, to aż się popłakał z wściekłości i walnął pięścią w pleksiglasowe okienko, aż pękło.

– No to sprawa prosta – musimy przejąć PZN i zaprowadzić tam własne rządy. Wzięliśmy media, TK, komisję ds. służb, spółki skarbu państwa, prokuraturę, SDP i SKOKi, jeden PZN nie zrobi różnicy.
– Nie ma szans. FIS wtedy zawiesi skoczków. Jest pod tym względem jeszcze bardziej pryncypialna, niż FIFA.
– Szantażyk?
– Zdziwicie się, ale nie ma czym, to są naprawdę bardzo uczciwi ludzie.
– Z uczciwymi to zawsze najwięcej problemów – mruknął do siebie Prezes.
– O rany gadasz jak pensjonarka, sfabrykujemy coś. A to pierwszy raz?
– Już raz testowo próbowaliśmy, szantażowany nas wyśmiał, powiedział że w taki kit nikt nie uwierzy.
– A czego próbowaliście?
– No, Żyła reklamował „Paluszki Beskidzkie”. Więc zagroziliśmy mu, że zaczniemu rozpowszechniać informacje, że nie jest patriotą. No bo co to za separatyzm jakiś? Czemu te paluszki są beskidzkie, a nie polskie? Że to zakamuflowana opcja słowacka i w ogóle.
– I co?
– No mówiłem, wyśmiał nas, jak to Żyła. Dokładnie tym samym śmiechem, co z reklamy…
– I wcale się nie dziwię – Prezes odezwał się pierwszy raz od jakiegoś czasu. – Co za kretyn to wymyślił?
– No… niby.., ja sam – doradca skulił się w fotelu. – Ale przecież jak Prezes mówił o zakamuflowanej opcji niemieckiej to wielu to łyknęło…
Prezes tylko potarł czoło i westchnął głęboko przymykając oczy.
– Jak można ich zdyskredytować w oczach społeczeństwa? – spytała pani premier.
– No trudno ich ugryźć, szczególnie w odniesieniu do naszego elektoratu. Pomimo słabych wyników i tak cieszą się sporą sympatią. Przecież nie możemy ich wyzywać od postkomunistów i resortowych dzieci. Wszyscy górale, wyznający tradycyjne wartości, do kościoła chodzą, połowa z nich żegna się przed skokiem, Murańka nosi kaski z papieżem albo Matką Boską. Ziobry nawet nie będziemy ruszać, z wiadomych względów. Podobnie jest z Kotem. Od polityki wszyscy trzymają się z daleka, trudno ich z tej strony atakować.

Zapadła martwa cisza. Prezes toczył po zgromadzonych niezadowolonym spojrzeniem. W końcu przemówił:
– Przestańcie wszyscy bredzić, my mamy wymyślić coś, żeby znów odnosili sukcesy a nie ich załatwić. Jak zwykle muszę za Was wszystkich myśleć. Zrobimy tak….
Pięć minut później wszyscy energicznie pokiwali głowami. Prezydent, chcąc zapunktować w oczach szefa nazwet zaklaskał, ale Prezes zniecierpliwionym gestem dłoni zgasił go natychmiast.
– Pozostają tylko kwestie finansowe. Grzegorzu, ile możesz wygospodarować na ten cel?
Skarbnik się zawahał.
– Muszę wykonać jeden szybki telefon. Wie Pan, do kogo.
Prezes skrzywił się nieznacznie. Nie lubił, gdy Skarbnik dzwonił do Tego Człowieka. Ale jak mus, to mus.
– Dzwoń.
Skarbnik wybrał klawiszem szybkiego wybierania właściwy numer i w kilku zdaniach zreferował sprawę. Po czym szybko przełączył na głośnik. W głośniku przez chwilę trwała cisza. Po czym zabrzmiał nieco zniekształcony binarnie głos:
– Więcej wódki tak. Więcej kasy nie.
***

Skończył się drugi period a skoczkowie nadal robią rządzącym oraz kibicom na złość i skaczą tak, jak widzimy. Koniec drugiego periodu to okazja do małego podsumowania. Tym razem wziąłem na tapetę temat, który w komentarzach pod artykułami pojawia się od czasu do czasu ale nie był chyba jeszcze przedmiotem rozważań „nad kreską”. Jak na razie radzą sobie zimą skoczkowie, którzy brylowali latem?

Od początku zimy patrzyłem zwłaszcza na dwóch zawodników – Kento Sakuyamę i Dawida Kubackiego. Najlepszy latem zawodnik i najlepszy latem Polak. I zastanawiałem się – czy któryś z nich w końcu odpali, czy po formie z lata zostało tylko wspomnienie? Po dwunastu konkursach – więcej niż 1/3 sezonu – najwyższy czas porzucić złudzenia. Forma rozwiała się jak babie lato. Czy ci dwaj zawodnicy jednak są wyjątkiem od reguły, czy jej potwierdzeniem?

Jak widać, z czołowej dziesiątki ostatniej edycji LGP czterem skoczkom udało się utrzymać formę w zimie. Potwierdza to znaną już od kiku lat tezę, że skoki z lata rzadziej niż częściej przekładają się na zimę. Najbardziej drastyczne różnice w formie są widoczne na przykładach Semenica, Kranjca, Sakuyamy i Kubackiego. Nieco mniej, ale też bardzo widoczny, jest spadek formy Stocha i Żyły. Smutną prawidłowością jest to, że w polskiej kadrze wszyscy, który nieźle prezentowali się latem, skaczą zimą słabo. W przypadku Słoweńców również dwóch zawodników mocno obniżyło loty, ale rekompensuje to wspaniała postawa Petera Prevca. Oprócz niego dobrą formę latem potwierdzili na śniegu Freund, Gangnes i Kraft.

[Autor – Marcin Hetnał
źródło: Portal o skokach narciarskich Skijumping.pl (opublikowane we wtorek 12 stycznia 2015 w godzinach porannych, zdjęte tegoż dnia po południu; pozostawiono komentarze w tym odpowiedzi autora, znaczone czerwoną linią po lewej stronie kolumny)

Po trzech gwiazdkach brakuje tabelek i części tekstu – gdy rano, wiedziona przeczuciami, postanowiłam go skopiować, śpieszyłam się a nie sądziłam, że ocenzurowana zostanie też ściśle (OK, felietonowo) merytoryczna część artykułu, BM]